Restauracja Dwie Trzecie na Wilczej, to urocze miejsce na
kulinarnej mapie Warszawy. Niepozorne, z zewnątrz zwyczajne i niczym
nieróżniące się od tylu knajp w stolicy. Jednak jakże mylne jest to
wrażenie! Już od wejścia przywitała mnie przemiła kelnerka (żałuję, że
nie znam jej imienia, bo była wspaniała! Pomocna, konkretna, z duża
wiedzą a przy tym ogromną sympatią i urokiem). Sam wygląd wnętrza lokalu
mnie zauroczył: cegły pomalowane na jasno, kolorowe skrzynki na owoce,
butelki, przyjemne światła i ta ściana! Ściana po sufit wypełniona
butelkami z winem, obrośnięta zieloną roślinką. Piękna! Całości
dopełniało duże okno, przez które można było podpatrywać kucharzy przy
pracy.
Przechodząc do sedna mojego posiłku, na początek
zaserwowano mi consomme z bażanta z pieczonymi warzywami korzeniowymi. I
pierwsze, co poczułam, to zapach świeżego tymianku. I już mnie kupili!
Tymianek kocham miłością absolutną, a jak do tego dostałam pyszne, pełne
słodyczy warzywa - marchewkę, pietruszkę i seler, a wszystko zostało
zalane esencjonalnym, klarownym i bogatym w smaku bulionem - byłam w
niebie! Na tak zimny, wietrzny dzień to było spełnienie marzeń. Smak
bulionu nie zaskoczył mnie jakoś powalająco, ale przywołał wspomnienia
babcinego rosołu z kaczki. Bardzo, bardzo smaczna zupa.
Następnie
podano mi tatar z sarny w akompaniamencie kawioru z jaj ślimaka, pudru
truflowego i jaja przepiórczego. Efekt WOW był osiągnięty w pełnej
krasie. Kelnerka przyniosła mi tatara podanego w tak zjawiskowy sposób,
że aż żal było go jeść i psuć tak piękną kompozycję. Magia na talerzu.
Słowa nie oddadzą tego widoku. Co do smaku, to tatar miał mocny,
intensywny smak, dokładnie tak, jak się spodziewałam. Był idealnie
doprawiony, mocno pieprzny, a dodatek ogórka i cebuli powodował
przyjemne chrupanie. W połączeniu ze słodkim pudrem truflowym i
świeżutkim pieczywem było to pyszne danie, dopieszczające kubki smakowe w
stu procentach.
Daniem głównym była koźlęcina sous vide z
musem z czerwonej kapusty, soczewicą, puree z dyni i chutneyem ze
śliwki, podane na pięknym talerzu łupkowym. Patrząc na mięso miałam
mieszane uczucia, jednak gdy zanurzyłam w nim widelec, wiedziałam, że to
będzie TO. Mięciutkie, delikatne, rozpływające się w ustach mięsko,
doprawione tak, że można nie przestać go jeść, a ręka sama sięga po
następny kęs. Mus z czerwonej kapusty również był wspaniały - wyrazisty,
ale nie dominujący, do tego wspaniała soczewica i coś, co urzekło mnie
absolutnie - chutney ze śliwek, na orientalną modłę, pysznie pachnący
korzeniami, jednocześnie słodki i pikantny. Jedno zdanie nasuwało się na
usta - dlaczego tak go mało? Zdaję sobie jednak sprawę, że swoimi
różnorodnymi i jakże mocnymi smakami przyćmiłby gwoździa dania głównego,
czyli koźlę. Porcja była bardzo przyzwoita, więc mogłam rozkoszować się
doznaniami kulinarnymi przez długi czas.
Po daniu
głównym przyszła kolej na deser, na który bardzo czekałam. Tu jednak
spotkało mnie rozczarowanie, ponieważ moja śliwka w czekoladzie, która
okazała się deserem na zimno, miała bardzo duże kryształki lodu. Nie
wiem, czy był to zamierzony efekt, jednak owa struktura psuła
zdecydowanie całość wrażenia. Z ostatniego dania najbardziej smakowała
mi posypka, która łączyła w sobie smak mocno śliwkowy z czekoladowym, a
do tego cudownie chrupała.
Podsumowując, obiad uznaję
za bardzo udany. Kucharze pokazali swoje umiejętności, każdy kolejny
kęs wędrował do ust z ogromną przyjemnością. Chętnie powtórzę w
przyszłości wizytę w restauracji Dwie Trzecie, ale tym razem zabiorę ze
sobą męża. I koniecznie muszę spróbować ponownie śliwki, aby mieć
porównanie - czy kucharze zamierzyli sobie efekt kryształków w deserze,
czy wyszło im to przypadkiem. Polecam z czystym sumieniem. Idealne
miejsce na randkę, obiad z rodziną czy po prostu posiłek w miłej
atmosferze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz